W czasie nocnego przesłuchania Chrystusa i fałszywych świadków przed trybunałem Kajfasza rozegrała się na dziedzińcu pałacu arcykapłana dramatyczna scena, która powinna być ostrzeżeniem dla każdego z nas. Piotr, pierwszy z apostołów, zaparł się swego Pana i Mistrza. Dlaczego to zrobił? Bezpośrednia przyczyną był strach. Ale przecież trudno powiedzieć, że ten apostoł był tchórzem. Przecież nie tak dawno widziałeś jego szaloną wręcz odwagę, gdy w Ogrójcu sam jeden rzucił się na tłum nieprzyjaciół, a jednego z nich dotkliwie zranił. W Liście do Galatów św. Paweł opowiada o zajściu, które miało miejsce znacznie później. Otóż w Antiochii Piotr uległ podobnemu odruchowi lęku, gdyż jadł z poganami, a nawet, według ostrego wyrażenia Pawła, był nieszczery, ponieważ nie chciał narazić się Żydom (Gal 2, 11-14).
Pisarz Henri Daniel-Rops lęk Piotra opisał w taki sposób: Na dnie winy Piotra tkwił nie tyle strach, ile wzgląd ludzki: jakżeż ludzka jest ta wina… W każdym razie jest ona cenna przez to, że czyni ten fragment Ewangelii bardzo autentycznym; bo jakiż fałszerz byłby wymyślił ten epizod? A św. Marek, który opowiada o nim najobszerniej, jakżeż byłby go uznał za prawdziwy, gdyby nie miał wiadomości o nim ze źródeł bardzo pewnych, prawdopodobnie od samego Piotra?
Czego obawiał się Piotr? Bał się więzienia, utraty wolności, może nawet i życia. Ale źródło niewoli człowieka znajduje się nie poza nami, gdzieś na zewnątrz, ale w tobie. A jest nim strach, obawa, lęk; oto, co człowieka więzi, krępuje i paraliżuje – strach. Karol Bunsch pisał: To strach jest wrogiem tego, kto się lęka. Dlatego strach dodaje odwagi naszym wrogom. Apostołowie, którzy uciekli od Chrystusa, dodali odwagi oprawcom. Pisał o tym Czcigodny Sługa Boży kard. Stefan Wyszyński w Zapiskach więziennych: Każdy, kto milknie wobec nieprzyjaciół sprawy, rozzuchwala ich. Terror, stosowany przez wszystkie doktryny, obliczony jest na lękliwość prześladowanych.
W Ewangelii według św. Jana czytamy: Kiedy Piotr był na (…) dziedzińcu pałacowym, przyszła jedna ze służących najwyższego kapłana. Zobaczywszy Piotra (…), przypatrzyła mu się i rzekła: „I tyś był z Nazarejczykiem Jezusem”. Lecz on zaprzeczył temu, mówiąc: „Nie wiem i nie rozumiem, co mówisz. I wyszedł na zewnątrz do przedsionka, a kogut zapiał (Mk 14, 66-68). Piotr, po częściowym wycofaniu się, nie uniknął jednak niebezpieczeństwa. Czytamy, że po chwili zobaczył go ktoś inny i rzekł: „I ty jesteś jednym z nich”. Piotr odrzekł: „Człowieku, nie jestem” (Łk 22, 58). Ewangelista Mateusz zaznacza, że tym razem Piotr zaprzeczył nawet pod przysięgą (Mt 26, 72).
Minęła prawie godzina, całe zajście, zdawać by się mogło, poszło w zapomnienie. Piotr usiadł przy ognisku i włączył się do rozmowy. Ale chłopi galilejscy mieli tak specyficzny akcent, że w Jerozolimie poznawał ich każdy, gdy tylko zaczynali mówić. Mieszali poszczególne litery alfabetu, a ich błędy językowe były niemal przysłowiowe. Nic więc dziwnego, że w pewnej chwili ci, którzy tam stali, zbliżyli się i rzekli do Piotra: „Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza”. Wtedy zaczął się zaklinać i przysięgać: „Nie znam tego człowieka” (Mt 26, 73-74). I w tej chwili kogut powtórnie zapiał. Wspomniał Piotr na słowa, które mu powiedział Jezus: „Zanim kogut dwa razy zapieje, trzy razy się Mnie zaprzesz” (Mt 14, 72). Dzisiaj w domniemanym miejscu siedziby arcykapłana stoi kościół zwany Sancti Petri in Gallicantu czyli św. Piotra przy pianiu koguta.
Zaparcie się Piotra jest obrazem wielu twoich niewierności. Mamy obecnie czas laicyzacji życia, kiedy prawdy wiary, a nawet samo słowo Bóg brzmią obco i często rażą w tzw. towarzystwie. Człowiek autentycznie wierzący, jeśli wchodzi w grono ludzi obojętnych religijnie, kiedy zasiada przy ich ogniskach, nieraz nie przyznaje się do swej wiary, unika takich tematów, bojąc się, aby jego mowa nie zdradziła go. A to już jest pierwszy krok do zaparcia się Chrystusa. Jest to rezygnacja z otwartego wyznawania wiary, aby się nie narazić na ośmieszenie, na zarzut dewocji, czy ciemnogrodu. A przecież twoim zadaniem, jako chrześcijanina, jest, owszem wchodzenie w świat, ale w celu jego konsekracji, czyli uświęcania. Twoje chrześcijańskie zasady i chrześcijański styl życia powinny być dla świata jasne i czytelne.
Czy jednak fałszywy wstyd nie paraliżuje cię przed ujawnianiem swojej wiary i chrześcijańskich poglądów? Wstyd fałszywy i zupełnie nieuzasadniony. W gruncie rzeczy ludziom poważnym imponuje odwaga wyznania siebie, a na opinii ludzi niepoważnych nie powinno nam zależeć. Powtórzę: odwaga wyznania siebie, ponieważ wyznanie Chrystusa jest równocześnie wyznaniem siebie, jeżeli uważasz się za człowieka Chrystusa. Jest faktem, że ten tzw. świat, nieraz wyszydza chrześcijańskie wartości. Ale w rzeczywistości świat ma do ciebie pretensje nie o to, że jesteś chrześcijaninem, ale o to, że jesteś chrześcijaninem za mało.
Popatrz dzisiaj na swoją wiarę. Ile w niej kuszenia, chwiejności, nieporadności, prób, którym nie potrafisz sprostać. Prób, tak często prowadzących do wyboru zła, do zrywania przyjaźni z Bogiem. Przecież potrafisz wymienić niejedno wydarzenie ze swego życia, które odmieniło jego kształt: dar powołania do życia, wiary, życia małżeńskiego, stanu wolnego, życia zakonnego i kapłańskiego, może dar nawrócenia? Sporo tego. A jednak masz pokusę, by powiedzieć: Nie znam Go. Nie znam Tego, który obdarzył mnie i obdarza i będzie obdarzał swoimi łaskami.
Czytasz o tych, którzy zaparli się Chrystusa, którzy gubią swe dusze. Widzisz, jak zaczynają królować dokoła różne bożki i wiesz, że coraz trudniej jest być z Chrystusem, jakby kusiciel był silniejszy. On też chce wypełnić swoją wolę. Znając ciebie, twoje słabości, niedomagania, będzie chciał odciągnąć cię jak najdalej od Jezusa, aż do głośnego piania koguta.
Popatrz, bracie i siostro, na swoją wiarę. Może inni nie mówią ci wprost: tyle w życiu przeszedł, a jednak potrafi się jeszcze uśmiechać. Ma chore dziecko, a znajduje jeszcze czas dla innych. Oby ludzie, którzy tak mówią, podjęli refleksję: skąd on to ma? Skąd ta siła? Dzisiaj pobożność nie jest w cenie, skupienie często oznacza smutek, a mówienie o Bogu wydaje się nie na czasie. Ale skąd pochodzi ta siła do dźwigania swego codziennego krzyża? Przecież on czy ona regularnie chodzi na mszę św., nie tylko w niedzielę. I tak trudno byłoby mu czy jej zarzucić, że swoją postawą mówi: Nie jestem jednym czy jedną z nich.
Popatrz, jak dzisiaj płonie ogień twojej wiary. Czy podsyca go żarliwa modlitwa? Czy dodajesz mu blasku swoimi czynami? Czy wszystkie złożone Bogu obietnice są dobrym materiałem na podsycenie tego ognia? A może z przerażeniem stwierdzasz, że tylko się tli? A przecież od tego ognia twojej wiary mają się ogrzewać inni, a ty patrzysz na ciepły popiół, pod którym żarzą się dawne dobre czyny wykonane z miłości, a nie z obowiązku. Nie wiem, co mówisz i usłyszysz donośne pianie koguta. Obyś nigdy nie usłyszał go w swoim życiu. Co zrobisz?
Trzeba uchwycić się szat Jezusa, chociaż za chwilę będą się z Niego wyśmiewać, drwić; chociaż założą Mu szyderczy płaszcz z purpury. To wciąż ten sam Jezus, który tak wiele daje ci do umocnienia wiary. Skorzystaj, bądź gotowy, by zawsze na twojej twarzy było miejsce na łzy skruchy za to, co się nie udało. By Jezus także na tobie, jak na Piotrze, mógł również budować swój Kościół.
I nie bój się! Bo strach może powstać tylko przez utratę łączności z Bogiem. Zrywa się ją radykalnie przez grzech ciężki. I to jest jedyne ponure zjawisko, którego można i trzeba się bać. Św. Jan Chryzostom, prześladowany przez cesarzową Eudoksję, polecił jej oświadczyć: Powiedzcie cesarzowej, że tylko jednej rzeczy się boje: grzechu.
Oby to było i naszą jedyną obawą.