Czy ksiądz Bronisław Markiewicz był człowiekiem sukcesu? Gdyby spojrzeć na dzieło, które zostawił to zapewne tak. Można by go nawet umieścić na liście 100 najbardziej wpływowych Polaków wszech czasów. Sam z pewnością tak na siebie nie patrzył. Myślę nawet, że nie spodziewał się, że Boży plan będzie miał tak szeroki zasięg i przetrwa próbę czasu. Jednakże pytanie o sukces doczesny wydaje się bardzo ludzkie i spłyca ducha, który pozostawił po sobie nasz błogosławiony. Od strony Bożej Bronisław Markiewicz jest przede wszystkim człowiekiem kryzysów i to kryzysów niebagatelnych, bo od nich zależało jego zbawienie. W jego życiu miały miejsce trzy poważne próby: kryzys wiary, kryzys powołania i kryzys misji. To właśnie na nich chciałbym dzisiaj się zatrzymać.
Kryzys wiary
Pierwszy kryzys miał miejsce w czasach szkolnych. Wtedy to młody uczeń gimnazjum oczytany w literaturze ateistycznej zaczyna mieć wątpliwości co do wiary w Boga. Wychowany w religijnym domu i od początku związany z Kościołem przeżywa wewnętrzną walkę o zachowanie wierności Bogu. Sam ten stan opisywał jako „stanie nad przepaścią”. Jak jednak młody żak wyszedł z tego kryzysu? Udało się to jedynie dzięki modlitwie. Mimo wielu wątpliwości, które nim targały nie porzucił modlitwy ani na jeden dzień. Wytrwał w niej i to dzięki niej Bóg nie pozostał głuchy na jego wołanie. W swoim zeszycie duchowym zapisze, że to właśnie na modlitwie ukazała mu się Matka Boża i od tego momentu już nigdy więcej nie borykał się z kryzysem wiary. Ciekawe jest też to, że w momencie próby i wątpliwości w wierze nie objawia się mu Bóg Ojciec, ani Syn Boży, ale właśnie Maryja. Wydarzenie to trzeba zatem czytać szerzej. Nikt przecież z ludzi nie został postawiony przed taką próbą wiary jak Maryja. Miała do wyboru wątpliwości, które już przy zwiastowaniu dały o sobie znać a posłuszeństwem Słowu Bożemu, które zostało skierowane bezpośrednio do Niej. Wybrała wiarę i odrzuciła wątpliwości. Stała się wzorem dla tych wszystkich, którzy stoją przed próbą wiary. Rozumiał to dobrze ksiądz Markiewicz, który dla Niepokalanej i z Niepokalaną prowadził swoje dalsze życie duchowe.
Kryzys powołania
Kolejny kryzys miał miejsce, gdy ksiądz Markiewicz zwrócił się z prośbą do biskupa przemyskiego o pozwolenie na wyjazd do zakonu. To poszukiwanie własnego powołania tkwiło w nim głęboko i od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju. Po uzyskaniu zgody opuszcza rodzinne strony i udaję się do Włoch, aby tam wstąpić do najsurowszego jak na tamte czasy zakonu teatynów. Po długiej podróży wysiada na rzymskim dworcu Termini. Kroki kieruje na plac dworcowy, a swoim wzrokiem poszukuje najbliższego kościoła. Tak się składa, że wieża kościoła widoczna z placu to zakonny kościół Najświętszego Serca Jezusa należący do salezjanów. Puka do bramy klasztornej i prosi o nocleg. Tajemnicą na zawsze pozostanie to, co wydarzyło się za tymi murami. Wiemy tylko tyle, że Markiewicz porzuca myśl o wstąpieniu do teatynów i postanawia zostać salezjaninem. Kryzys powołania zostaje pokonany. Wskazówką dla nas pozostaje to, w jaki sposób sobie z nim poradził. Przede wszystkim był otwarty na znaki i potrafił je czytać. Przypadkowo (lub nieprzypadkowo) wybrał kościół i potrafił po rozmowie z salezjanami rozeznać, że jego dotychczasowe życie doprowadziło go do Jana Bosko. Po pewnym czasie udaje się do Turynu, aby tam spotkać się z duchownym ojcem salezjanów i rozpocząć nowicjat. Po dwóch latach składa pierwsze śluby zakonne, a następnie udaje się do ojczyzny, aby jako pierwszy polski salezjanin przeszczepić ideę salezjańską pośród galicyjskiej biedy.
Kryzys misji
Kolejny kryzys dotyczył misji, której podjął się ksiądz Markiewicz. Zakład wychowawczy i organizacja nowego zgromadzenia pochłonęła go całkowicie. Jednocześnie kryzys, który miał nadejść miał w sobie dwa oblicza: z jednej strony był to wizytator Mosè Veronesi, a z drugiej święty biskup Józef Sebastian Pelczar. Pierwszy z nich przybywa do Miejsca z wizytacją i w szorstkich słowach stwierdza, że ksiądz Markiewicz źle prowadzi zakład wychowawczy. Nakazuje natychmiastowe wprowadzenie zaleceń i powrót do „zwyczajów włoskich”. Ksiądz Markiewicz wierny jest jednak Bożemu duchowi i postanawia formalnie zerwać z zakonem salezjanów. To bardzo odważna decyzja. Musiała ona księdza Markiewicza zapewne wiele kosztować. Dla niego jednak najważniejsze jest wypełnienie misji, którą Bóg zlecił mu osobiście. Troska o dobro materialne i duchowe wychowanków to dla niego priorytet. Kryzys misji ma jednak swoją kontynuację i swój kulminacyjny punkt osiąga w momencie wydania dekretu przez biskupa Józefa Pelczara, który nakazuje „zdjęcie sutann” i rozwiązanie nowego zgromadzenia, o którym marzył błogosławiony. Dla księdza Markiewicza sprawa jest jasna. Musi być posłuszny. Jednocześnie nie porzuca dzieła, które Bóg mu zlecił. Spokojnie przyjmuje decyzję swoich przełożonych. Kryzys misji zostaje pokonany dzięki posłuszeństwu i pokorze. Tylko człowiek pokorny jest w stanie zrozumieć i przyjąć wolę Bożą jako decyzję drugiego człowieka. Tylko człowiek pokorny jest w stanie dla Boga zgodzić się na własne cierpienie i porzucenie własnych ambicji.
Przesłanie dla michalitów i michalitek
Życie ojca założyciela każdego zakonu pozostawia w sobie pewien ślad w historii jego zgromadzenia i wszystkich członków, którzy do niego należą. Podobnie jest z dziełem księdza Markiewicza. Jako michalici i michalitki jesteśmy narażeni przede wszystkim na trzy kryzysy, które w swoim życiu przeżył nasz założyciel. Pierwszy to kryzys wiary, a więc chęć porzucenia Boga dla tego, co Bogiem nie jest. Dramatem michality lub michalitki byłoby odrzucenie wiary. Kryzys ten jednak możemy na wzór księdza Markiewicza pokonywać poprzez modlitwę. Tylko na modlitwie jesteśmy w stanie przeciwstawić się temu wszystkiemu, co stanowi zagrożenie dla naszej wiary w Boga. Bez modlitwy życie duchowych córek i synów księdza Markiewicza pozostaje jedynie działalnością społeczną, filantropijną, charytatywną.
Zagrożenie drugie to kryzys powołania. Przejawia się on przede wszystkim w wątpliwościach dotyczących wyborów, których dokonaliśmy i wierności powołaniu, którym zostaliśmy obdarzeni. To chęć porzucenia zakonu dla własnych ambicji i wygody oraz przekonanie, że powołanie którym obdarzył nas Bóg jest nieaktualne lub za trudne. Taki kryzys możemy pokonać jedynie przez odczytywanie znaków. W naszym życiu musimy dostrzegać działanie Boga. Musimy je dostrzegać również w życiu ludzi, do których zostaliśmy posłani. Tylko tak pokonamy ten kryzys.
Ostatni kryzys dotyczy naszej misji. Przejawia się on głównie w zwątpieniu odnoszącym się do sensu naszej pracy, dalszego przetrwania zgromadzenia i jego rozwoju. Wszystko to musimy oddać w ręce Boga. Nie jest to w sensie ścisłym „nasze” dzieło. Ono od początku nie należało nawet do księdza Markiewicza. Było ono dziełem Bożym i takim pozostanie. Jeżeli Bóg będzie chciał postąpić z nami według swojej Woli, to nie możemy się temu przeciwstawiać. Naszym zadaniem jest natomiast dzielne znoszenie kryzysu misji, a więc posłuszeństwo i pokora w działaniu. Tylko w posłuszeństwie i w pokorze dzieło nadal będzie czerpało z Ducha Bożego. Tylko tak wypełni misję, jaką zlecił mu Bóg przez ręce księdza Markiewicza.
Na koniec
Ksiądz Markiewicz poprzez przykład swojego życia staje się szczególnym patronem dla ludzi przeżywających kryzys. Jest patronem dla tych, którzy wątpią w Boga. Daje im tym samym światło jak pokonać trudności. Jest patronem dla tych, którzy przeżywają kryzys powołania. Dla nich ksiądz Markiewicz staje się wzorem w poszukiwaniu i czytaniu znaków. Jest wreszcie ksiądz Markiewicz patronem dla ludzi, którzy przeżywają kryzys własnej misji. Ukazuje się im poprzez swoje życie jako przykład posłuszeństwa i pokory – jako przykład człowieka, który potrafi obronną ręką wychodzić z największych kryzysów.
Homilia wygłoszona 30 stycznia 2020 w parafii Matki Bożej Królowej Aniołów w Warszawie