„Z niczym tu przyszedłem i odejdę z niczym. I wkrótce będzie, jakby mnie nie było”.
Jest coś porażająco prawdziwego i bezlitośnie uczciwego w tych słowach. Niosą w sobie prostotę, która miażdży każdą ludzką iluzję wielkości, ważności i nieśmiertelności. To zdanie można by spokojnie wygrawerować na nagrobku każdego człowieka – bez wyjątku. Bo to prawda uniwersalna, wyjęta niemal żywcem z Księgi Hioba: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę”.
Człowiek przychodzi na świat bez niczego. Nie wybiera sobie rodziców, kraju, imienia ani czasu narodzin. Zostaje wrzucony w życie jak żołnierz bez broni w sam środek bitwy, której reguły są tajemnicze, a zakończenie nieuniknione. I choć w trakcie tej podróży gromadzi, zdobywa, walczy, kocha, upada i wstaje, to w momencie śmierci wszystko to przestaje mieć znaczenie. Żadne CV, dyplom, tytuł, konto w banku, dom ani dziecko nie pójdą z nim dalej. Odejdzie tak samo, jak przyszedł – bez niczego.
Ale przecież my żyjemy, jakby miało być odwrotnie. Jakbyśmy mieli tu zostać na zawsze. Jakby każdy dzień był kolejną cegłą w wieży nieśmiertelności, którą sobie wznosimy. Przecież musi coś po mnie zostać – mówimy. Dzieło, książka, pomnik, chociaż wspomnienie. Jakieś „ja” utkane ze słów innych ludzi. Lęk przed byciem zapomnianym bywa silniejszy niż strach przed śmiercią.
A jednak – „wkrótce będzie, jakby mnie nie było”. Słowa brutalne, ale i wyzwalające. To nie depresyjna myśl – to uświadomienie sobie faktu. Po moim odejściu życie będzie toczyć się dalej. Ludzie będą wstawać rano do pracy, dzieci będą szły do szkół, psy będą szczekać za oknem, a wiatr będzie wiał tak samo obojętnie. Świat się nie zatrzyma. Moje miejsce szybko zapełni ktoś inny. Może ktoś lepszy. A może po prostu inny.
I co z tego? Czy to oznacza, że wszystko jest na próżno? Że życie to tylko błysk światła w ciemności, zgaszony nim ktokolwiek go zauważy?
Nie. To oznacza tylko tyle, że nie warto żyć dla rzeczy, które przeminą razem z nami. Bo choć odejdziemy bez rzeczy, to niekoniecznie odejdziemy z pustymi rękami. Możemy odejść z duszą pełną miłości, z sercem oczyszczonym z gniewu, z przebaczeniem, które przyszło z trudem, ale przyszło.
Możemy odejść z ufnością, że choć świat zapomni nasze imię, to jest Ktoś, kto pamięta wszystko. Dla kogo każdy nasz krok, łza i westchnienie mają wartość większą niż wszystkie skarby świata.
Z niczym przyszedłem, odejdę z niczym – ale mogę odejść z czymś niewidzialnym dla oczu, a nieskończenie ważnym: z duszą otwartą na wieczność.
Bo to nieprawda, że „będzie, jakby mnie nie było”. Jeśli choć jednej osobie okazałem prawdziwą miłość – moje życie miało sens. Jeśli choć jeden człowiek poczuł się mniej samotny, mniej zraniony, bardziej zrozumiany – to nie byłem tu nadaremno.
Nie chodzi o to, żeby świat o mnie pamiętał. Chodzi o to, żeby to, co wieczne, rozpoznało mnie jako swojego.
I wtedy – nawet jeśli zniknę z powierzchni ziemi bez śladu – naprawdę będzie, jakbym był.