TRYPTYK: 2. Owoc

Drzewo obrodziło wówczas po raz ostatni i niespodziewanie obficie, istna klęska urodzaju. Szacunek i niejaka melancholia kazały mi wyzbierać wszystko, do ostatniego najmniejszego jabłuszka.

Pracowałem na klęczkach, bo jabłoń rosła w polu kukurydzianym i raz za razem wynosiłem pełne kosze. Nazajutrz myjąc owoce pozostawałem już z planem wyprodukowania cydru. Przepis prosty, potrzebna tylko zaprawa, specjalne drożdże zakupione w sklepie winiarskim niedaleko Opery Krakowskiej. Młynek paszowy i pulpa już w stulitrowych niebieskich beczkach. Przepuszczenie zaczynu przez sokowirówkę to najtrudniejszy etap pracy. Teraz należało rozlać sok do tysięcy butelek. Zaintrygowani sąsiedzi przynosili je chętnie i przed zakapslowaniem do każdej wsypywałem porcję preparatu zakupionego w rzeczonym sklepiku. Po kolejnych dniach zanotowałem sporo samoczynnych wybuchów. Butelki pękały z głośnym hukiem, Widać niektóre nie wytrzymywały ciśnienia gazów. Robiłem to pierwszy i ostatni raz w życiu, ale czy to usprawiedliwienie? Nie, bo pękło kilkadziesiąt butelek – udręka nie z powodu straty, nie z powodu nieprzyjemnego sprzątania rozbitego oślizłego szkła, ale przez wzgląd na obowiązek, no może posługę wobec Drzewa. W dniu oznaczonym przyszli na cydrową biesiadę. Rozsiedli się za długim stołem i czekali niczym na eschatologicznej uczcie na Syjonie, gdzie według midraszy mają podawać pieczyste z Lewiatana. Bałem się, ale nie moich artystów-przyjaciół, bo Tadzio, Profesor, Sergiej, Antoś, Julo, Czuczu i Prosiaczek do malkontentów nie należą, no ale Pani Prokurator to już nie przelewki. Największa niewiadoma to nowi sąsiedzi – sami dentyści i okuliści, komornicy, menedżerzy i adwokaci. Przecież z nimi porozumienia duchowego nie mam, a jedyne kontakty to te przez szyby mijających się samochodów. Dlaczego się bałem? W serii mogła zdarzyć się butelka-joker z mętną zawiesiną, gdzie poszło coś nie tak i smakowało wówczas paskudnie. Udało się jednak nadspodziewanie dobrze. Towarzystwo mniej lub bardzie szczerze kiwało głowami, aż dwóch zadeklarowało gotowość wykupienia całego „nakładu”. Doszliśmy do ugody i rozdzieliliśmy towar sprawiedliwe, w końcu te piękne butelki były ich własnością. Czy to koniec – powie niejeden czytający te słowa – przecież opowieść wydaje się nie korelować z Wielkim Tygodniem i wręcz pobrzmiewa w zgoła innej tonacji. Cóż, wśród wielu dziwnych wykonanych w życiu prac, zleceń przeosobliwych, tę przygodę zapamiętałem szczególnie i z przemyśleniami radbym podzielić się w części ostatniej tego Tryptyku Wielkanocnego 2025.

 

Instalacja upamiętniająca miejsce, w którym hipotetycznie w latach 1957-2017 znajdowało się Drzewo, ostatnia jabłoń w starym sadzie

Inne artykuły autora

TRYPTYK: 2. Owoc

TRYPTYK: 1. Drzewo

Olśnienie na Gradusach